sobota, 20 listopada 2010

Zakazane wspomnienia

Miałam zły humor, powiedziałam parę słów za dużo, niepotrzebnie... Żałuję... Chociaż niestety nie mogę powiedzieć, że tak nie uważam.
Zaczęło się od tego, że przyłapałam się na myśli, że znów Go potrzebuję, że zaczyna mi brakować, że nadciągają nad głowę granatowe chmury podpisane "Tylko On zrozumie". Znowu...? Jak to możliwe? Przecież byłam wyleczona, przecież nasza znajomość przeszła w fazę lekkiej, zabawnej i prawie obojętnej. Tak mi się kiedyś zdawało. Myślałam, że jestem taka silna, że potrafię z Nim rozmawiać (o ile nasze wymiany smsów można rozmową nazwać). Właśnie... Nasza znajomość - dla mnie mimo wszystko mega ważna, jak żadna inna. A dla Niego? Nie wiem. Niby zapewnia, że też, tylko te zapewnienia zawsze mają czas przeszły. To co BYŁO, było ważne. A teraz? Co jest teraz? Jego zdaniem nic. I to chyba zabolało najbardziej. "Szkoda, że nie mamy kontaktu" - napisał. Nie mamy kontaktu? A ja myślałam, że mimo przeciwności losu jakoś się udaje. Ze codzienne smsy mogą być tego wyznacznikiem. Pomyliłam się po raz kolejny. I znów czuję się fatalnie z myślą, że On jest dla mnie ważniejszy niż ja dla Niego. A Jego to cieszy. Cieszy się, że może być dla mnie tak ważną osobą. Fajnie. Niech się cieszy. Mnie wcale nie jest do śmiechu. Postanowiłam. Biorę się w garść. Nie będę słaba, to znaczy będę, ale On nie musi o tym wiedzieć. Tak bardzo mi przykro z tego powodu... Bo chciałabym, żeby wiedział o wszystkim. :(
Napisałam, że tak nie chcę, że muszę przeanalizować... Nie odpisał. Kolejny raz nie odpisał... Kiedyś odpisywał ZAWSZE! Kiedyś się skończyło... Trzeba założyć nowy folder w głowie. Folder "Zakazane Wspomnienia" (jak to zgrabnie nazwał naszą znajomość On).

poniedziałek, 15 listopada 2010

Lepiej...

Połowa listopada i piękne słońce, i ciepło. Tego bym sobie życzyła do wiosny. No, może na Święta trochę śniegu i mrozu, ale żadnej ciapy, żadnego deszczu i błota. U mnie na wsi śnieg jest tak biały, że aż niebieski. Pięknie wygląda na polach, taki czysty, nie zjeżdżony, nie czarny. Taka pogoda i wydawałoby się, że od razu człowiekowi cieplej na sercu. Słoneczniej w głowie. Wydawałoby się...
To tyle jeśli chodzi o to co lepiej. Reszta też lepiej, ale nie mówić. :(
Zastanawiam się czasem gdzie są granice mojej wytrzymałości. Czy to co się dzieje już się o nie ociera, czy do samego dna jeszcze daleko. Zastanawiam się kiedy wreszcie będę mogła pomyśleć sobie wieczorem "tak, ten tydzień był dobry, spokojny". Kiedy, kur..., kiedyyy?
Dziś moje Dziecko ma jakieś przesilenie. Kolejne. Od samego rana nie chce jeść, później nie może zasnąć, bo się nie najadła. Kolejny posiłek i znowu grymasy, bo śpiąca... I tak w kółko. No żesz kur... mać! Każdemu się chyba czasami kończy cierpliwość i mnie się właśnie na dziś pali rezerwa. Pęka mi głowa, pęka mi serce i chyba niebawem popękają ściany w moim domu, bo zacznę w nie kopać, walić pięściami, albo czymkolwiek, co mi wpadnie w ręce.
Piękny obraz matki - polki tu się jawi. Przepiękny! Sfrustrowana baba. Wstrętna, okropna! I jeszcze ma czelność się do tego przyznać. Do tego, że nie ma siły, że jest wyczerpana, że psychika siada co chwila...
Różowe macierzyństwo w białe groszki to bujda... Stek kłamstw! Bycie mamą to ciężka praca, ciężki czas wielkich zmian w życiu. Zmian, o których tak marzyłam, a z którymi nie radzę sobie najlepiej... Przykro mi z tego powodu. :(
Idę, Mała płacze... Na rezerwie, na oparach cierpliwości, ale ją przytulę... Bo kocham ponad wszystko!

poniedziałek, 8 listopada 2010

Wojna

I znów wojna w domu. Bitwa o każdy łyk mleka, o każde 100 gramów do przodu, o każdy cm więcej... :( Czasami myślę, że nie dam rady, że położę się na podłodze i będę wyć, walić głową w ściany, drzeć się aż do zachrypnięcia... W nadziei, że cokolwiek pomoże. Póki co nie pomaga nic. Ani wycie, ani walenie głową... Niestety... Wszystko przerobiłam.
Był pediatra. Mała rośnie powolutku, kazał się póki co nie zamartwiać, chyba zauważył w jakim jestem stanie. Ogólnie wszystko nadal z nią okej. Tylko dlaczego diabeł zawsze tkwi w tych pieprzonych szczegółach? Szczegół 1 - mało rośnie, szczegół 2 - mało waży, szczegół 3 - nie bardzo chce jeść, szczegół 4 - nie chce się na brzuszek przekręcać (chociaż na to ma jeszcze troszkę czasu, ale jak do końca miesiąca jej się nie zachce to trzeba będzie się skonsultować z rehabilitantem). Jakby tego wszystkiego było mało - na dobicie - "Czas zmienić mleko!". Mała nie może wiecznie być na tej leczniczej papce, musi zacząć jeść normalne mleko. Problem w tym, że normalne mleko ma konsystencję wody i nie smakuje bananami. :( I w jaki sposób ja mam mojej Córeczce przetłumaczyć, że tego "smacznego" mleczka już nie będzie, bo to "niesmaczne" jest lepsze. Mała nawet nie chce spojrzeć na zwykłe mleko. Nie działa nawet zagęszczanie kleikiem ryżowym, w celu oszukania. Ona jest mądra, nie da się zrobić tak łatwo w konia! Dramat!!!
Staram się zachować spokój przy karmieniu, przytulam ją, mówię łagodnym głosem, głaszczę po główce, całuję... Wszystko na nic. Mała śmieje się do mnie i jest wszystko dobrze, dopóki smoczek nie zbliża się do jej ust. Próbuje łyka i jak tylko poczuje czym chcę ją nakarmić zaczyna się awantura. Drze się wniebogłosy, kręci główką, kopie, pręży się i językiem wypluwa smoczek z buzi... Jak jest bardzo głodna, dziubnie kilka łyków i koniec. Rezultat jest taki, że płacze ona, płaczę ja, a mleko ląduje w zlewie...
Do tego wszystkiego coroczne problemy jesienno - emocjonalne... Jestem wykończona psychicznie. Jakie to szczęście, że mam mojego M. Wraca z pracy, ociera łzy, przytula, pociesza. Nie wiem co bym bez Niego zrobiła... Nie chcę sobie nawet tego wyobrażać...

Kiedyś będzie lepiej... Oby! Trzeba tylko JAKOŚ przeczekać, przetrwać, nie zwariować!