wtorek, 28 grudnia 2010

Widmo powrotu do pracy...:/

I po Świętach. Za krótkie w tym roku były. Wszyscy wrócili do swojego życia, ja też. Do swojej samotności i wyczekiwania na powrót M. z pracy. Jest w tym wszystkim jednak jakiś urok. W tym codziennym, tak powtarzalnym rytmie dnia... Ubranko, pieluszka, śniadanko, spanko, krzyżówki, pieluszka, obiadek, wózek, zabawa, mleko, spanko, zabawa, kąpanie, spać... Każdego dnia to samo. Różnice polegają tylko na humorach moich i M. Czasem jest lżej, a czasami już o 9 rano marzę, żeby była 20...O mleku nie wspominam nawet, bo kolejna próba zakończyła się mega płaczem na widok smoczka... :(
Przed świętami zadzwoniła do mnie z życzeniami koleżanka z pracy. Przez kilka godzin jeszcze nie mogłam wyciszyć jakiegoś dziwnego uczucia niezadowolenia, złości i strachu... To nie wina koleżanki, ją akurat bardzo lubię. To ta firma. Na samo wspomnienie, na myśl (spychaną w najdalszy tył głowy, w kąty najciemniejsze), że trzeba będzie tam jechać, rozmawiać z szefem, podjąć decyzję co dalej, robi mi się niedobrze. Autentycznie dostaję ataku nieuzasadnionej złości na wszystko i wszystkich, myśli ciemnieją i wszystko staje się do dupy. Świetnie. Nie byłam tam od ponad roku a nadal pamiętam ten okropny stres i odruch wymiotny, który towarzyszył mi każdego dnia po wyłączeniu budzika... Gdybym tylko nie była takim tchórzem, gdybym potrafiła walczyć o swoje... Nie potrafię. I nienawidzę w sobie tej cholernej słabości.
Szczotka, szufelka... Nie ma takiego myślenia, jeszcze mam trochę czasu. A oni niech tam sobie wszyscy pracują... I dadzą mi spokój!

poniedziałek, 13 grudnia 2010

[*] P...

Tak mi ostatnio dziwnie. Od kilku dni nie bardzo mogę zebrać myśli. Wszystko przez pewne smutne wydarzenie. W sobotę dostałam telefon, że P. się zabił... Serce przyspieszyło. Byłam przekonana, że wypadek jakiś, a co się okazało? Skoczył z wieżowca... Poszedł na manhatanowe, najwyższe wieżowce, żeby mieć pewność, że się uda... :( I udało się. Niestety. Nie był to dla mnie nikt bardzo bliski, ot znajomy. Znałam go jednak, rozmawiałam z nim... Z ogromnym sentymentem wspominam imprezy u niego. Wiele ważnych chwil, słów wiele ważnych tam padło. Co się stało? Dlaczego...? Nie mam pojęcia. Nie chcę nawet myśleć jak czuje się jego Narzeczona, bliscy. Co to będą dla nich za fatalne Święta. Odgrzebałam stare zdjęcia, na których jest taki szczęśliwy, uśmiechnięty... Tak bardzo dużo myślałam o P., o życiu, o tym co czuje człowiek, który podejmuje taką decyzję... I rozedrgały mnie w środku te myśli.
Tu wzmianka prasowa:  http://lodz.naszemiasto.pl/artykul/694312,skoczyl-z-dachu-wiezowca-na-manhattanie,1,id,t,nk.html#dodaj-komentarz
A wracając do siebie - dziś miły dzień. Poszłyśmy z Malutką moją do cioci sąsiadeczki na kawkę i M. bawiła się ładnie ze swoją koleżanką (tydzień starszą, za to sporo większą). A mamusie trochę poplotkowały. Miła odskocznia od codziennej samotności. Musimy się częściej spotykać, tylko ta pogoda niezbyt sprzyjająca, a do E. mamy z 15 minut spacerku. :) Ale damy radę. :)

"Pure Morning" Placebo

czwartek, 2 grudnia 2010

Positive

Moja Córeczka skończyła pół roczku! Jak ten czas szybko leci... Chociaż poszczególne dni czasem dłużą się niemiłosiernie do czasu powrotu Tatusia z pracy. Wtedy wreszcie jest z kim choćby i pomilczeć. Kocham mojego M. tak bardzo, że czasami zastanawiam się jak to się w ogóle stało, że aż takie szczęście mnie w życiu spotkało. Chyba nie istnieje lepszy model niż On! ;) ❤
Maluch chwilowo zawiesił broń i po żmudnych pertraktacjach w miarę normalnie je (nie wiem czy powinnam to w ogóle pisać, żeby nie zapeszać!). Trzeba było wrócić jednak do poprzedniego, bananowego, gęstego mleka. Nie było wyjścia, jeśli miała cokolwiek jeść. Zawzięła się i przez cały jeden dzień nie tknęła znienawidzonego białego paskudztwa. Na drugi dzień śniadanie - to samo. Myślałam, że jak zgłodnieje to zje. Oj, w błędzie byłam. Dopiero jak dostała na kolejną porcję swoją ukochaną Humanę - wtrąbiła całą butlę. Teraz nasz Pan Pediatra kombinuje co by tu zrobić... Ja póki co mam dość zmian i chciałabym trochę odpocząć psychicznie od swoich i jej histerii, prężenia i wrzasków przy jedzeniu.
Poza tym to ZIMA! Ładnie wygląda zza okna. Organoleptycznie nie koniecznie chciałabym jej doświadczać. ;) Czekam na Święta i na ukochaną Siostrunię, która to z dalekiej Germanii ma do nas przylecieć. :)
Ostatni łyk kawy... Położę się na chwilę. Nie wiadomo kiedy mama będzie wzywana do wspólnej zabawy przez swe wypoczęte, wyspane Dzieciątko! :))))

sobota, 20 listopada 2010

Zakazane wspomnienia

Miałam zły humor, powiedziałam parę słów za dużo, niepotrzebnie... Żałuję... Chociaż niestety nie mogę powiedzieć, że tak nie uważam.
Zaczęło się od tego, że przyłapałam się na myśli, że znów Go potrzebuję, że zaczyna mi brakować, że nadciągają nad głowę granatowe chmury podpisane "Tylko On zrozumie". Znowu...? Jak to możliwe? Przecież byłam wyleczona, przecież nasza znajomość przeszła w fazę lekkiej, zabawnej i prawie obojętnej. Tak mi się kiedyś zdawało. Myślałam, że jestem taka silna, że potrafię z Nim rozmawiać (o ile nasze wymiany smsów można rozmową nazwać). Właśnie... Nasza znajomość - dla mnie mimo wszystko mega ważna, jak żadna inna. A dla Niego? Nie wiem. Niby zapewnia, że też, tylko te zapewnienia zawsze mają czas przeszły. To co BYŁO, było ważne. A teraz? Co jest teraz? Jego zdaniem nic. I to chyba zabolało najbardziej. "Szkoda, że nie mamy kontaktu" - napisał. Nie mamy kontaktu? A ja myślałam, że mimo przeciwności losu jakoś się udaje. Ze codzienne smsy mogą być tego wyznacznikiem. Pomyliłam się po raz kolejny. I znów czuję się fatalnie z myślą, że On jest dla mnie ważniejszy niż ja dla Niego. A Jego to cieszy. Cieszy się, że może być dla mnie tak ważną osobą. Fajnie. Niech się cieszy. Mnie wcale nie jest do śmiechu. Postanowiłam. Biorę się w garść. Nie będę słaba, to znaczy będę, ale On nie musi o tym wiedzieć. Tak bardzo mi przykro z tego powodu... Bo chciałabym, żeby wiedział o wszystkim. :(
Napisałam, że tak nie chcę, że muszę przeanalizować... Nie odpisał. Kolejny raz nie odpisał... Kiedyś odpisywał ZAWSZE! Kiedyś się skończyło... Trzeba założyć nowy folder w głowie. Folder "Zakazane Wspomnienia" (jak to zgrabnie nazwał naszą znajomość On).

poniedziałek, 15 listopada 2010

Lepiej...

Połowa listopada i piękne słońce, i ciepło. Tego bym sobie życzyła do wiosny. No, może na Święta trochę śniegu i mrozu, ale żadnej ciapy, żadnego deszczu i błota. U mnie na wsi śnieg jest tak biały, że aż niebieski. Pięknie wygląda na polach, taki czysty, nie zjeżdżony, nie czarny. Taka pogoda i wydawałoby się, że od razu człowiekowi cieplej na sercu. Słoneczniej w głowie. Wydawałoby się...
To tyle jeśli chodzi o to co lepiej. Reszta też lepiej, ale nie mówić. :(
Zastanawiam się czasem gdzie są granice mojej wytrzymałości. Czy to co się dzieje już się o nie ociera, czy do samego dna jeszcze daleko. Zastanawiam się kiedy wreszcie będę mogła pomyśleć sobie wieczorem "tak, ten tydzień był dobry, spokojny". Kiedy, kur..., kiedyyy?
Dziś moje Dziecko ma jakieś przesilenie. Kolejne. Od samego rana nie chce jeść, później nie może zasnąć, bo się nie najadła. Kolejny posiłek i znowu grymasy, bo śpiąca... I tak w kółko. No żesz kur... mać! Każdemu się chyba czasami kończy cierpliwość i mnie się właśnie na dziś pali rezerwa. Pęka mi głowa, pęka mi serce i chyba niebawem popękają ściany w moim domu, bo zacznę w nie kopać, walić pięściami, albo czymkolwiek, co mi wpadnie w ręce.
Piękny obraz matki - polki tu się jawi. Przepiękny! Sfrustrowana baba. Wstrętna, okropna! I jeszcze ma czelność się do tego przyznać. Do tego, że nie ma siły, że jest wyczerpana, że psychika siada co chwila...
Różowe macierzyństwo w białe groszki to bujda... Stek kłamstw! Bycie mamą to ciężka praca, ciężki czas wielkich zmian w życiu. Zmian, o których tak marzyłam, a z którymi nie radzę sobie najlepiej... Przykro mi z tego powodu. :(
Idę, Mała płacze... Na rezerwie, na oparach cierpliwości, ale ją przytulę... Bo kocham ponad wszystko!

poniedziałek, 8 listopada 2010

Wojna

I znów wojna w domu. Bitwa o każdy łyk mleka, o każde 100 gramów do przodu, o każdy cm więcej... :( Czasami myślę, że nie dam rady, że położę się na podłodze i będę wyć, walić głową w ściany, drzeć się aż do zachrypnięcia... W nadziei, że cokolwiek pomoże. Póki co nie pomaga nic. Ani wycie, ani walenie głową... Niestety... Wszystko przerobiłam.
Był pediatra. Mała rośnie powolutku, kazał się póki co nie zamartwiać, chyba zauważył w jakim jestem stanie. Ogólnie wszystko nadal z nią okej. Tylko dlaczego diabeł zawsze tkwi w tych pieprzonych szczegółach? Szczegół 1 - mało rośnie, szczegół 2 - mało waży, szczegół 3 - nie bardzo chce jeść, szczegół 4 - nie chce się na brzuszek przekręcać (chociaż na to ma jeszcze troszkę czasu, ale jak do końca miesiąca jej się nie zachce to trzeba będzie się skonsultować z rehabilitantem). Jakby tego wszystkiego było mało - na dobicie - "Czas zmienić mleko!". Mała nie może wiecznie być na tej leczniczej papce, musi zacząć jeść normalne mleko. Problem w tym, że normalne mleko ma konsystencję wody i nie smakuje bananami. :( I w jaki sposób ja mam mojej Córeczce przetłumaczyć, że tego "smacznego" mleczka już nie będzie, bo to "niesmaczne" jest lepsze. Mała nawet nie chce spojrzeć na zwykłe mleko. Nie działa nawet zagęszczanie kleikiem ryżowym, w celu oszukania. Ona jest mądra, nie da się zrobić tak łatwo w konia! Dramat!!!
Staram się zachować spokój przy karmieniu, przytulam ją, mówię łagodnym głosem, głaszczę po główce, całuję... Wszystko na nic. Mała śmieje się do mnie i jest wszystko dobrze, dopóki smoczek nie zbliża się do jej ust. Próbuje łyka i jak tylko poczuje czym chcę ją nakarmić zaczyna się awantura. Drze się wniebogłosy, kręci główką, kopie, pręży się i językiem wypluwa smoczek z buzi... Jak jest bardzo głodna, dziubnie kilka łyków i koniec. Rezultat jest taki, że płacze ona, płaczę ja, a mleko ląduje w zlewie...
Do tego wszystkiego coroczne problemy jesienno - emocjonalne... Jestem wykończona psychicznie. Jakie to szczęście, że mam mojego M. Wraca z pracy, ociera łzy, przytula, pociesza. Nie wiem co bym bez Niego zrobiła... Nie chcę sobie nawet tego wyobrażać...

Kiedyś będzie lepiej... Oby! Trzeba tylko JAKOŚ przeczekać, przetrwać, nie zwariować!

czwartek, 28 października 2010

Mam wszystko

Moje życie jest różowe, czasami żółte, białe, zielone, błękitne i czerwone. Moje życie uśmiecha się nadrukiem na koszulce. Rankiem budzi mnie wypisanym na twarzy szczęściem, po długim dniu zasypia na boku, cichutko szeleszcząc oddechem...
Moje szczęście ma kolor śpiochów, kaftaników, maleńkich skarpetek i śliniaków. Moje szczęście czasem śmieje się w głos, gdy łaskoczę je po brzuszku. Rankiem kładzie rączkę na butelce z ciepłym mlekiem i patrząc mi w oczy zaczyna kolejny dzień, by wieczorem zasnąć rozgrzane pachnącą kąpielą i marzyć o bajkowych krainach.
Moja miłość szlocha, gdy wychodzi z domu. Rozlewa się po ścianach i podłogach, czasem kręci się pod powiekami ciepłą łzą wzruszenia. Innym razem siada w fotelu i zapisuje w pamięci minioną chwilę, by można było wrócić do niej następnej wiosny. Moja miłość tęskni za ramieniem, które oplotłoby w tych złych godzinach, co wracają nieproszone... Moja miłość boi się samotności, boi się siebie samej... Nocą karmi się ciepłem i bliskością, której ciągle jest za mało...
Mam wszystko. Niczego więcej już od życia nie pragnę. Poza zachowaniem tego stanu rzeczy, poza zdrowiem i szczęściem moich Najbliższych - dwóch najważniejszych osób, które są moim Światem, Szczęściem i Miłością Największą...
Oby tylko sił starczyło... Obym dała radę przejść przez tą jesień na palcach, najciszej jak się da, żeby nie obudzić demonów...
Znów płyną łzy... Gdzie te siły? Gdzie...?

"Nie mogę ci wiele dać" Maciej Maleńczuk

sobota, 23 października 2010

Słaba...


Mój Anioł Stróż jest przystojny, nosi sprane dżinsy i wyciągnięty sweter. Tak mu najwygodniej. Jest najlepszy... Chroni mnie, tłumaczy, stara się ustrzec przed złem, ale niestety nie może nic robić za mnie... Niestety. Dziś znów go zawiodłam. Straciłam cierpliwość i pomimo na głos wypowiadanych moich zaklęć znów nie dałam rady. Znów się poddałam... Widziałam kątem oka jak siada na brzegu kanapy i chowa twarz w dłonie. Łzy popłynęły, ale było za późno. Miotałam się bezradna w swojej słabnącej furii i nawet nie miałam siły unikać ciosów, które wymierzał mi Zły. Ciskał we mnie ostrymi wyrzutami sumienia, śmiejąc się histerycznie. Jestem słaba. Tak strasznie słaba, że nawet własnego Dziecka przed tą słabością nie potrafię uchronić. Wstyd mi. Znów. Znów jest za późno...
A teraz nie mogę przestać myśleć o mojej Królewnie, tak bardzo chciałabym ją przytulić, przeprosić za swoją złość i za podniesiony ton głosu... Wciąż widzę jej malutkie, zapłakane oczka, wpatrujące się we mnie... Całkiem zdezorientowane i takie smutne... Jej malutki świat znów poszarzał. Przeze mnie.

Płaczę. Jestem beznadziejna...

wtorek, 12 października 2010

Szarość złych myśli

Jak to jest, że mam w głowie tak skrajne emocje? Jestem szczęśliwa, pełna energii, zakochana w moim Maleństwie, a za chwilę chciałabym oddać komukolwiek Dziecko, byle tylko mieć chwilę świętego spokoju. Byle tylko móc usiąść gdzieś w kącie i się wypłakać... Czuję się związana, zduszona, nie daję rady, puszczają nerwy... Taka ze mnie matka. Kiepski wzór do naśladowania. Myślałam, że to wszystko minie, że jakoś się poukłada, że będzie łatwiej. Nie jest. Rzeczywistość przytłacza, wbija mi w głowę kolejne pinezki do zapamiętania, kolejne daty wizyt lekarskich i badań. I niby wszystko zmierza ku lepszemu, a ja nadal tak bardzo się martwię. I o Nią i o siebie.
Dziś kolejne szczepienie. Mała ogólnie zdrowa, ale szczegóły oczywiście muszą niepokoić. Nie może być bezproblemowo. Za mało przybywa na wadze... Znowu! :( Znowu usłyszałam o szpitalu... Nie chcę nawet o tym myśleć... Wracałam do domu, zaciskałam dłonie na kierownicy i świat mi się rozmywał. Zerkałam na moją Córeczkę śpiącą sobie słodko w swoim foteliku obok mnie i łzy same mi leciały. Moja Malutka... Przecież to Dziecko nie jest niczemu winne, nie jest nawet świadome, że coś jest nie tak. Żyje sobie w swoim malutkim świecie pomiędzy moimi ramionami a stosem grzechotek i kolorowych pajacyków i nie ma pojęcia jaki jest naprawdę ten świat... Płakałam, bo zwyczajnie zrobiło mi się jej szkoda... Bo będzie musiała kiedyś dorosnąć i stawić czoła temu wszystkiemu. A co, jeśli odziedziczy po mnie tą cholerną nadwrażliwość, to nieradzenie sobie z rzeczywistością? Co, jeśli tak jak ja zapragnie uciekać w poezję i muzykę? Jak mam ją uchronić przed cierpieniem i szarością złych myśli?
Szarość złych myśli - no właśnie. Wróciły moje demony. Zakradły się po cichu, wyczekały moment i wślizgnęły się do głowy. A uchyliłam wieko TAMTYCH zamkniętych dni tylko na chwilę. Myślałam, że już potrafię do nich wrócić. Myślałam, że może wreszcie uda się nam wszystko wyjaśnić... Sięgnęłam za głęboko... A On? Uciął rozmowę. Może to i lepiej.

"Pierrot the Clown" Placebo

poniedziałek, 27 września 2010

Wesele, hej wesele!


No i po weselu. Udało się.
Bałam się tak bardzo tego weekendu. Pierwszy raz miałam zostawić moje Szczęście na tak długo (aż kilka godzin ;P ). Z nikim obcym - z babciami. Obie babcie musiały być, żeby sobie wzajemnie otuchy dodawać. Dziecię moje do aniołków nie należy, pokrzyczeć sobie lubi, ma dokładnie sprecyzowane w główce co jej się podoba, a raczej co jej się przestaje podobać po 5 minutach - wszystko! Do tego nakarmienie jej, czy próba skłonienia do wypicia kilku łyków herbatki to sztuka wymagająca wyższego stopnia wtajemniczenia. Jedynie mama ma do tego prawo (i to też nie zawsze).
Już od tygodnia widziałam siebie na tym weselu, myślącą w kółko czy wszystko ok i wyczekującą telefonu od babć, że muszę przyjechać nakarmić Małą. Byłam pewna, że będę musiała przyjechać dać jej jeść. Ha! Nie musiałam! Okazało się, że Skarbek mój kochany postanowił dać mamie i tacie trochę wolności i zjadł mleko zaserwowane przez babcię. Oczywiście nie obyło się bez kilkunastu minut negocjacji, w których Mała usiłowała wrzaskiem zagłuszyć spokojne prośby babci i wykończyć jej zapasy cierpliwości. Wreszcie skapitulowała i zjadła (Mała, nie babcia). Po akcji była tak zmęczona, że w momencie zasnęła. Uff... Szybki telefon do nas - Mała śpi, proszę tańczyć dalej. Odetchnęliśmy trochę i potruchtaliśmy (ja w tych obcasach to raczej "jakoś zdołałam do tego parkietu dotrzeć") i wiuuu... Mąż ukochany nie miał litości i kręcił mną ostro. ;) Były tancerz towarzyski zachował jeszcze cały wachlarz umiejętności! Uwielbiam z nim tańczyć.:)
Jeej, jak nam było trzeba takiego wyjścia. Widząc tyle ludzi byłam w lekkim szoku po 4 miesiącach siedzenia w domu z Bobasem.Wesele, poprawiny a dziś czas już wrócić do rzeczywistości utkanej z pieluszek, gaworzenia, najpiękniejszych uśmiechów naszej Córeczki. Stęsknić się za nią zdążyłam. :) Jeszcze trochę mi się nuci:
"O! Jest gdzieś niebo jak len
O! O! O! Noc za krótka na sen
O! Dom gdzie czeka znów ktoś
I gdzie miejsca już dość
Dla spóźnionych gości..."


Paulinko i Krzysiu, jeszcze raz najlepszości dla Was! :)

czwartek, 16 września 2010

Niemiło...

Musiałam się w końcu zebrać i wykonać telefon do swojej firmy (swoją drogą to ciekawe czy nie powinnam już jej nazywać byłą firmą). Zaprosili mnie na coroczną integracyjną imprezę. To znaczy ta impreza w teorii jest integracyjną, bo w praktyce zawsze są dwa obozy - Warszawa i Łódź. Wszyscy patrzą na siebie wilkiem i jest drętwo jak nie wiem co. Do czasu, gdy napoje wyskokowe zaczną działać. Wtedy parkiet się zapełnia i jest trochę lepiej, bo każdemu (kto pije ;) ) zaczyna być wszystko jedno. Co nie prowadzi oczywiście do integracji międzymiastowej. Tak dobrze to nie ma.
Dzwonię, odbiera księgowa, przedstawiam się, ledwo zdążyłam dokończyć nazwisko, a ta: "Noo, nareszcie, ja dziś muszę listę zamknąć. Przychodzisz?". Ton jej głosu nie był ani sympatyczny, ani zachęcający, ani nic...
Ja: Nie przyjdę, dziękuję za zaprosze...
K: Dlaczego? Pogadałabyś ze swoimi starymi koleżankami
Ja: Tak, wiem, ale nie mam z kim zostawić Małej, mój M. sam się boi z nią zo...
K: Dobra, to Twoja decyzja. A jak się czujesz, wszystko ok?
Ja: Tak, dzięku...
K: To na razie, cześć.
Trach słuchawką...
Tośmy se pogadały. Zrobiło mi się autentycznie przykro. Nie to, żebym chciała z nią dyskusje prowadzić, ale odniosłam wrażenie, jakby chciała jak najszybciej skończyć tą rozmowę.
I weź tu zajdź w ciążę, rodź dzieci... Polityka prorodzinna nie sprawdza się w naszym kraju. A już na pewno nie w moim zakładzie. Naprawdę chciałam wrócić do pracy po macierzyńskim, ale nie mam z kim zostawić Dziecka, a opiekunki nie wynajmę. O nie! Tym bardziej przy moich zarobkach. 3/4 pensji poszłoby jak nic. No a ukochany szef zastrzegł, że jeśli od nowego roku nie wrócę to nie wie na jakie stanowisko mnie da, może na produkcję. Jasne... Nie no, super po prostu. Nie po to kończyłam studia, żeby teraz mnie "za karę", że urodziłam dziecko wyrzucał z biura do maszyn... :( A tyle się dla tej firmy poświęcałam. Niepłatne nadgodziny, soboty... Tak cię docenią...
Kiepski mam dziś nastrój ogólnie, a myślenie o pracy już w ogóle pogorszyło stan rzeczy.
Do tego wszystkiego Mała znowu obraziła się na jedzenie i urządza histerię jak tylko poczuje smoczek w buzi...
Aaaaa.... Jesienna deprecha chyba się gdzieś już pod płotem przyczaiła... :(

poniedziałek, 13 września 2010

"Witajcie w mroku"

Zaciekawiona upiornymi zdjęciami (przykład po lewej), które znajomi przywieźli z wakacji (zahaczyli o festiwal muzyki gotyckiej w Bolkowie) obejrzałam ten dokument. "Witajcie w mroku" - o tym mowa.
Wrażenia? Totalnie nie rozumiem tego sposobu na życie, szokującego wyglądu (szokującego to w niektórych przypadkach mało powiedziane!) i całej otoczki. Mimo wszystko obejrzałam z zainteresowaniem. Bo ja chyba lubię szukać, poznawać co jest takiego w umyśle człowieka, że pojawiają się w nim tak różne fascynacje. Generalnie myślałam "oł nooł, łots dys?", ale gdzieś tam głęboko w sobie usiłowałam trochę ich zrozumieć. I może jakoś minimalnie się udało... Ale na prawdę bardzo minimalnie. Mówili, że gotyk to umiłowanie poezji. To tu mam gotycki pogląd na życie. :)  Ja nigdy nie byłabym w stanie tak wyglądać. Chyba za mało mam odwagi w sobie, by aż tak rzucać się w oczy. Ja raczej lubię być z boku, gdzieś w tle. Lubię obserwować ludzi. Czasem zazdroszczę niektórym ich wyrazistości, barwności. Ja nie lubię barw na zewnątrz. Chowam je wszystkie w środku siebie, w opakowaniu z jeansów i czarnej koszulki. Cała moja poezja nie jest widoczna dla świata. Tak wolę.

Aha, co najlepsze. Odpalam film, patrzę - mój cioteczny braciszek w jednej z głównych ról. Ile to się można dowiedzieć o swojej rodzinie... Mój brat - got. Jak to brzmi... A wygląda jeszcze lepiej. ;)

piątek, 10 września 2010

Do Tamtej Zimy...

Jak powiedział tak zrobił. Odwiedził mnie. Tu miałam nie spoglądać wstecz, miało być tylko do przodu, ale w Jego przypadku się nie da. W Jego przypadku cała przeszłość pachnie tak intensywnie, że wydaje się jakby to wszystko było wczoraj. Ile to już lat minęło? 7? 8? Sama nie wiem...
Jest inaczej między nami. Zwyczajniej, bardziej przyziemnie, ale nadal powietrze przesyca się czymś, czego nigdy nie potrafiliśmy nazwać, ująć w ramy. Jak energia elektryczna - niewidoczna, a niemal namacalna.
Przywiało wspomnienia... I tylko mój Bobas nie chciał się w ten klimat wczuć i urządził koncert jak nie wiem. I wyglądało to tak, że stałam z Małą na ręku i z nogi na nogę, i ciiii, a w głowie milion pytań, które chciałam zadać. Których w końcu nie zadałam.
Zastanawiam się czy jeszcze kiedykolwiek nadejdzie taki moment, że będziemy mogli usiąść naprzeciwko siebie i mieć czas powiedzieć to wszystko, czego przez ostatnie lata nie chcieliśmy mówić. Albo chcieliśmy, tylko okoliczności były średnio sprzyjające naszej szczerości. Chciałabym, żeby kiedyś taka chwila nadeszła.


...A na koniec przysłał mi tego smsa, którego napisał, gdy nie mógł spać... Popłakałam się. Jednak jestem jeszcze dla Niego ważna... TAMTA ZIMA - i nic więcej nie trzeba dodawać...
"(...) Chociaż raz cofnąć się w czasie (...) do Tamtej Zimy (...)"
"(...) Jakże była inna ta zima sprzed lat (...)"

"Grudniowy Blues o Bukareszcie" Pidżama Porno

środa, 8 września 2010

Znów jesień

Początek września. Już pachnie jesienią. W tym roku jakoś inaczej, mniej refleksyjnie, mniej wspominkowo. Jakoś wyjątkowo nie oglądam się za siebie, nie zastanawiam się nad całym pięknem, które przeminęło. W tym roku wyjątkowo patrzę do przodu. Przed siebie. Teraz tylko przyszłość ma znaczenie. Przyszłość mojego Dziecka i moja. Splecione z sobą już na zawsze. Macierzyństwo jest piękniejsze nawet od poezji. Nie sądziłam, że kiedykolwiek cokolwiek będzie piękniejsze.
Rozpoczynam najpiękniejszą jesień - z Bobasem na kolanach.
A jutro ma mnie odwiedzić Ktoś Bardzo Ważny. :)

"Nie opuszczaj mnie" Michał Bajor