środa, 18 maja 2011

Jestem przy Tobie...

Choroba Bobaska za nami. To najważniejsze. Staram się opanować moje emocjonalne rozchwianie. Kawa niby daje kopa i pozytywnie nakręca, a jednak nakręca. A jak moje nakręcanie się zacznie to się tak kręci i kręci aż jakaś sprężynka robi "pstryk" i cała pozytywna energia, zbierana co do ostatniego okruszka znika w jakiejś wielkiej czerni niezliczonych obaw i lęków. Dziś rano znów płakałam. Patrzyłam jak Ona siedzi, jak się bawi, jak przebiera coraz zręczniej malutkimi paluszkami, jak zerka co chwila na mnie i uśmiecha się, słodko przechylając główkę na bok... Płakałam, bo... Bo sama nie wiem co. Wstyd się chyba przyznać, ale płakałam, bo tak strasznie Ją kocham i panicznie się boję (jakoś chyba na zapas), że coś złego może Jej się stać. Przecież to chore!!! Jak tak dalej pójdzie to jeszcze coś wykraczę, samospełniające się proroctwo przywołam. Głupia jestem. Nie wiem co to mi się w tej głowie kotłuje. Mała jest drobniutka, malutka, ale przecież rozwija się ładnie, prawidłowo, radosna jest, pełna energii... Skąd te moje płacze? Przecież Ona to wszystko czuje, doskonale zauważa, że coś jest ze mną "niehalo". Rzuca zabawki i biegnie jak tylko szybko potrafi, staje przy mnie i kładzie główkę na kolanach... Jakby chciała powiedzieć "Mamo, nie martw się, jestem przy Tobie"...
Tylko, czy nie powinno być odwrotnie...?

piątek, 15 kwietnia 2011

Złości, kwasy i pokłócenia :/

Fantastyczna atmosfera. Wczoraj pokłóciłam się z moim M. Przegięłam konkretnie ze słownictwem i podejrzewam (znając zacięcie M.) nieprędko sprawy wrócą do normalnego "buziaczkokochania". Wcale nie chciałam się kłócić, po prostu zmęczona i fizycznie i psychicznie wybuchłam. O pierdołę jakąś poszło, nawet nie jestem sobie w stanie przypomnieć o co konkretnie. Nadszedł wieczór, kilka spraw zdążyło mnie w ciągu dnia zdenerwować - np. wyrzynające się uzębienie mojego Dziecięcia, powodujące od czasu do czasu dość poważne zaburzenia świętego spokoju. Mała marudziła, wspinała się, wyciągała rączki... "No, chodź, mama weźmie". Mama brała, a ta wyginanie, i płacz, że chce na podłogę. I tak raz za razem. Ta zabaweczka może? Nie? A ta? Też nie... To może kotek miau-miau? Nie, kotek też nie!!! Aaaaaa!!!
Małżonek mój umiłowany wymyślił sobie też, że nie będziemy kąpać Małej codziennie, gdyż nie jest to wcale takie konieczne... No, ok. Konieczne może nie jest, bo brudna nie jest jakoś szczególnie, ale za to chyba się przyzwyczaiła, bo w dni "niekąpane" pojawiły się problemy z zasypianiem, które to stopniowo zaczęły się pojawiać także w dni, gdy kąpiel była. Młoda ubzdurała sobie, że trzeba przy niej siedzieć i głaskać ją po główce aż zaśnie. A ja przyzwyczajona do pięknego jej zasypiania beze mnie niezbyt faktem owym się cieszyłam. Póki co ta sprawa została zwalczona. Jest jeszcze kolejny punkt - kolejne mleko na nie! Oooo, to już ponad moje siły chyba... Tak ładnie jadła, dopóki M. nie stwierdził, że za gęste ma to mleko, że trzeba mniej kleiku. I klops... Chyba sobie skojarzyła, że ten smak to jednak zbyt rzadkie mleko... Jasiezastrzelenormalnie!!!
W każdym razie wieczorem nastąpiła kumulacja moich złości, których nie odreagowałam, bo gdzie? Na Dziecku? I mała iskierka sprawiła, że w domu zapowiadają się te sławetne "ciche dni", które nie tyczą się oczywiście najmłodszego członka naszej rodziny.
Przykro mi... Już mi złości minęły, już tęsknię za przytuleniem, za pogadaniem, za miłym wieczorem po zaśnięciu Malucha... :((( Przeproszę, choć pewnie nie będzie wybuchu radości z Jego strony... :(

...A dzisiaj, żeby ciągłość złego nastroju mogla zostać zachowana pokłóciłam się z Bardzo Ważnym. Wbrew pozorom o coś bardzo mało ważnego. Powiedziałam mu kilka słów na temat naszego wspólnego znajomego, który ostatnio nie jest dla mnie zbyt miły i denerwuje mnie ogólnie... A ten co? Zadowolony z życia przesyła mi dzisiaj wiadomość: "Powiedziałem M., że go nie lubisz, bardzo go to zasmuciło. :)". Świetnie! Wszystko jedno czy to kolejna mało śmieszna ironia, czy co - podniosło mi się ciśnienie. Nienawidzę takich akcji i tworzenia kwasów!

Rrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr... Chyba pójdę do lasu i zacznę kopać niewinne drzewa, żeby wywalić z siebie złość... :/

wtorek, 5 kwietnia 2011

Smoła

Jestem na świeżo po przeczytaniu kolejnego wpisu A. Pociągam nosem, a świat rozmazuje mi się przez załzawione oczy. Ileż ona ma siły... Jak można w ogóle takie pokłady siły w sobie znaleźć? Jak można mówić o sile, gdy ginie Ukochany... Przechodzą mnie ciarki i aż gardło boli od przełykania tłumionego płaczu. Tak strasznie chciałabym móc jej jakoś pomóc. Nie mogę, wiem. Tak strasznie bym chciała pomóc, a jednocześnie chciałabym być jak najdalej od takiego stanu ducha... Boję się... Trzymam kciuki, że wyjdzie z tego kiedyś. Kiedyś, bo teraz ciągle jest w niej ta smoła... Czarna, gęsta, nieprzenikniona.
I co mam teraz napisać...? Chciałam jeszcze kilka słów o Małej, ale po czytaniu A. wszystko brzmi banalnie i tak jakoś nie na miejscu... Nie na miejscu moje radości. Nie na miejscu przelewająca się miłość i różowe od śmiechu policzki... Tak bardzo dziękuję za całe szczęście, które mnie spotkało w życiu. Chciałabym zapamiętać, zatrzymać ten stan, zrobić stopklatkę. Uwielbiam mój mały świat, swoją głowę na Twoim ramieniu, Kochanie i naszą Iskierkę raczkującą jak motorek, żeby być bliżej nas... Nasze wieczory, niedzielne poranki... Niech tak zostanie już na zawsze...
Myśli mi się rozbiegły, nie mogę ich zebrać. Kończę...

Loki "Wizja Dźwięku"

piątek, 4 marca 2011

Już prawie wiosna

Wreszcie jest. Tak wyczekiwany, brzmiący jak magiczne zaklęcie marzec. Od lat taka moja umowna granica zimowego narzekania. Jeszcze trochę chłodno, ale już słońce, już maleńkie pączki na drzewach, już ozimina zielona... Już prawie, prawie, prawie wiosna. Aż się można uśmiechnąć. :)
Chodzimy codziennie na spacerki. Leżący bobas przeszedł do historii. Ani jej się śni leżeć w wózku. Siedzi, nawet oprzeć się nie chce, tylko wisi tak śmiesznie na tym wózku i obserwuje krajobrazy, głośnym Aa, Eee, Paa itp. wyrażając swoją aprobatę. :) Jest taka ciekawa wszystkiego, zainteresowana, aż jej się oczka świecą a rączki i nóżki rwą do świata. No i tancereczka nam rośnie. Jak tylko słyszy kawałek muzyki to siada i tańczy. Komicznie to wygląda. Jak nie ma żadnej ciekawej nuty akurat to włącza sobie swoją pozytywkę i już można podygać. :D Nabyła też nową umiejętność stawania przy meblach. Dźwiga się na tych swoich małych nóżętach i chwieje się jeszcze trochę, ale zadowolona niesamowicie. Krzyczy głośno, na wypadek, gdyby ktoś nie zauważył, że stoi. Trzeba bić brawo i podziwiać! A jaak. ;) Jak się zmęczy to po prostu robi klap na pupę. Pielucha amortyzuje upadek. :) Jak już przy pieluchach jestem to napomknę jeszcze o różowym nocniczku, który Mała uwielbia. Nie potrafi jeszcze sama zawołać, ale jak się ją sadza o odpowiedniej porze to pięknie się załatwia i aż się trzęsie z radości, gdy po udanym posiedzeniu robię jej "cacy dzidzię".
Ehh... Jestem z niej taka dumna. I napiszę kolejny raz - tak bardzo, bardzo ją kocham!

wtorek, 22 lutego 2011

Najpiękniejsza. Moja...

Muszę to napisać. :) Moja Córeczka ma wreszcie swój pierwszy, mały ząbek. A ja cieszę się jak głupia. W zasadzie to zauważam, że dopiero teraz zaczynają do mnie docierać te wszystkie osławione połączenia neuronów między nami. Miłość, taka ponad wszystko inne rozwija się u mnie jakoś powoli. Minęło prawie 9 miesięcy od jej narodzin, a ja dopiero teraz zaczynam kochać ją tak na maksa. Nie to, że wcześniej nie kochałam... Jakoś nie potrafię tego wytłumaczyć. To zupełnie inne uczucie niż te znane mi dotychczas, uczucie rozkwitające coraz mocniej. Do tego stopnia, że potrafię siedzieć w fotelu i podziwiać jak ona pięknie mruga swoimi małymi oczkami, jak ogląda zabawkę, jak jej policzki różowieją gdy wstaje... Czy każda mama jest taka "szurnięta"? Czasem nawet mi łzy popłyną z tego zachwytu, jak np. wtedy, gdy pierwszy raz sama usiadła. Autentycznie się poryczałam... I wtedy, gdy pierwszy raz dostała ataku śmiechu przy zabawie w gilgotki też... :)

Przeczytałam co stworzyłam wyżej... Brzmi trochę kiczowato. :) Nic mnie to jednak nie obchodzi. Niech życie mojej małej Królewny opływa lukrem i niech zawsze będzie taka piękna! Dla mnie będzie. Najpiękniejsza. Moja...

wtorek, 15 lutego 2011

Paranoid

Połowa lutego. Słońce za oknem sprawia wrażenie, że powinnam się uśmiechać, łapać za szmatkę i wycierać kurze na powitanie wiosny. Terefere, nie tak prędko. Prawie minus 10 spadło z tego bezchmurnego nieba. Dłonie marzną mi nawet w domu (to chyba coś z krążeniem).
Mała śpi. Przede mną książeczka zdrowia dziecka. Znów zajrzałam w te cholerne centyle i znów zaczynam się nakręcać. Za mało waży, za mało waży, za-mało-waży, z-a-m-a-ł-o-w-a-ż-y! Bo mało je... A za chwilę: no przecież nie je tak znowu mało, może taka jej uroda faktycznie. Lekarze zapewniają, że jest dobrze, ja sama nie widzę złych symptomów. Mała jest żywa (aż za czasami), energiczna, uśmiechnięta. Tylko waży za mało. I tak w kółko. Mam paranoję, jak bum cyk cyk. A jeśli jeszcze nie mam, to już na pewno rozwinie się u mnie w ciągu kilku najbliższych miesięcy, a najdalej lat. Skłonności mam od zawsze. Dosyć o centylach!
To o czym teraz? Może o tym, że dumę wielką odczuwam z powodu zaprzestania użalania się nad sobą i wybłagiwania od Bardzo Ważnego choćby chwili naszej dawnej podniosłości. Odkąd powiedział mi, że robię mu krzywdę swoim zachowaniem, że on nie wie kim dla mnie jest (jak to nie wie, 5 lat na ten temat dyskutowaliśmy przy każdej okazji picia alkoholu!), że psuję mu myśli itp. zawzięłam się i ani słowo nie padło w tamtym kierunku. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że On ostatnio właśnie w tamtym zakazanym kierunku kilka słów za dużo skierował. Kontrolka mi się zapaliła i zacytowałam krzywdę jaką mu wyrządzam... I co? Zdziwiony. Nie pamięta, żeby mi coś takiego mówił. Wdech - wydech... Spokojnie... I jak mam się na Niego nie wściekać? Tylko, że On jest faktycznie Bardzo Ważny... Nie kocham Go - to pewne. Nigdy nie kochałam. Tylko jest jedyną osobą, która rozumie moje płaczliwie-liryczne "ja" tak bez żadnych ograniczeń... Dobra. Wystarczy, bo znów idę tam, gdzie nie chcę chodzić. Wracamy do rzeczywistości. Córeczka się chyba obudziła. Idę się poprzytulać do mojego cieplutkiego, podkocykowego Bobasa.

piątek, 21 stycznia 2011

Powoli

Znów śnieg. A był już taki dzień, że pachniało mi wiosną. Każdego roku przychodzi taki czas, kiedy już nie mogę znieść zimy. Nienawidzę jej serdecznie. W tym roku jakoś szybko mam dość, a przecież nigdzie nie muszę wychodzić... Może właśnie dlatego...
Marazm taki u nas. Godzina za godziną, karmienie za karmieniem, powroty M., odwiedziny dziadków (ostatnio mega rozrywka dla mnie, bo jest do kogo się odezwać). Patrzę każdego dnia jak moja Córeczka uczy się nowych rzeczy, jak jej rączki są coraz silniejsze, jak niezdarnie raczkuje, a dziś pierwszy raz sama usiadła. :) Ileż to radości takie rzeczy niosą. Patrzę na nią, patrzę na siebie i zastanawiam się gdzie podziały się moje potrzeby? Moje markowe kosmetyki stoją w szafce zakurzone. Ona kocha mnie bez podwiniętych, wytuszowanych rzęs, z niedoskonałościami cery, z błyszczącym nosem... Nie tęsknię za nowymi ubraniami, nie śledzę sklepowych wystaw. Teraz najważniejsze, żeby było wygodnie turlać się z nią po dywanie. Sprany dres - jak najbardziej. Moje podniosłe wieczory przy poezji i winie, moje artystyczne melancholie, rozmowy internetowe z Bardzo Ważnym, weekendy pełne imprez - wszystko po prostu zniknęło. I choć tęsknię za dawną sobą, za tą pozornie uśmiechniętą, rozbawioną, czasem zamyśloną romantyczką, nigdy nie zamieniłabym mojego marazmu na tamte radości. Chyba zaczynam się powoli oswajać z tym wielkim BUM, który zabrał mi moje szalone, podkoloryzowane alkoholem weekendy. Teraz zamiast szaleć nocami w klubach, wstaję do Małej, żeby dać jej mleko. Łapie mnie za szyję, odchyla główkę, wpatruje się tymi swoimi zaspanymi oczkami i uśmiecha. Nigdy nie byłam na piękniejszej imprezie. :)